GiTS, Dragon Ball, Attack on Titan w wersji live action, czyli kilka słów o adaptacjach, które „nie miały prawa się udać”. A może przeciwnie… szansa była, ale nie wykorzystano potencjału?
Live action czyli?
Termin live action to nic innego jak… produkcja filmowa. Pojęcie to jest wykorzystywane zazwyczaj kontekstowo jako przeciwieństwo produkcji animowanych. W kontekście mangi lub anime live action jest po prostu – mniej lub bardziej udaną – filmową adaptacją.
Pogoń za zyskiem
Jeżeli manga/anime ma oddane grono fanów, jest niemalże pewnym, że wcześniej czy później jakieś studio filmowe podejmie próbę spieniężenia sukcesu serii. Problem w tym, że znakomita większość tego typu projektów zalicza koszmarne recenzje, a twórcy i aktorzy stają się często obiektem hejtu fanów. Za klęską większości filmowych adaptacji anime stoją dość oczywiste powody, które niestety nie zniechęcają kolejnych śmiałków… A piszemy to w czasie, w którym na mały ekran wchodzi kolejna adaptacja kultowego, „nietykalnego” anime, czyli tytułu „Cowboy Bebop” (2021, reż. Christopher Yost).
Oto 7 kluczowych kwestii, które do tej pory przesądzały o niepowodzeniu animowanych hitów.
1. Anime jako medium „nieadaptowalne”
Jeżeli założyć, że jakakolwiek adaptacja jest sama w sobie bardzo trudną sztuką, anime będzie zawsze stać na tzw. wysokiej półce. W porównaniu z animowanym uniwersum świat live action będzie zawsze wydawać się „płytkim”, mniej barwnym i mniej dynamicznym. Pół biedy, gdy adaptacja dotyczy anime z gatunku „okruchy życia”. W tym wypadku reżyser może wydobyć charakter tytułu m.in. dzięki umiejętnościom aktorów, estetycznym zdjęciom czy dobremu oddaniu klimatu serii. Stopień trudności wzrasta przy tytułach z elementami realizmu magicznego… a zupełnie nowy poziom wymagań prezentują tytuły fantasy.
2. “Kultowy” znaczy “nienaruszalny”?
Fandom anime to specyficzna grupa, która potrafi być wierna ukochanemu tytułowi. Serie dobre, nowatorskie, przełomowe dla gatunku i domknięte fabularnie bywają traktowane przez fanów jako „dzieło skończone”. Nie dziwią zatem reakcje zaskoczenia, gdy pojawia się pomysł pokazania kultowego tytułu w nowej odsłonie.
W 2017 roku „cięgi” zebrało dzieło Ruperta Sandersa, czyli live action animowanego hitu „Ghost in the Shell”. Gniew części fanów wywołało m.in. obsadzenie Scarlett Johansson w roli Major Motoko Kusanagi. Nikt nie wątpił w profesjonalne umiejętności Scarlett, ale słusznym wydawało się obsadzenie w tej roli aktorki pochodzenia azjatyckiego. Wątpliwości wzbudził również remix głównego motywu muzycznego „Reawakening” (Kenji Kawai), czyli jeden z najbardziej rozpoznawalnych elementów animowanego GiTS-a. Wersja Steve’a Aoki wzbudza ambiwalentne uczucia, a przez część fanów została uznana jako „naruszenie świętości” 😉
3. Brak rozeznania potrzeb fanów
Większość fanów anime nie posiada potrzeby oglądania ulubionego tytułu w wersji live action. Jeżeli tytuł jest dobry, mile widziane są m.in. odcinki specjalne, spin-offy czy wysokobudżetowe, dopracowane pod kątem graficznym animowane „kinówki” (sukces marketingowy osiągnęło na tym polu m.in. anime „Demon Slayer”). Akceptację fanów budzą też zazwyczaj (dobre) mangowe wersje niektórych, animowanych tytułów. Dobrym pomysłem biznesowym pozostają wszelkiego typu gadżety – od akcesoriów biurowych po figurki kolekcjonerskie.
W tym kontekście live action – o które fani anime raczej nigdy “nie proszą” – wydaje się niczym innym niż przysłowiowym „skokiem na kasę”.
4. Filozofia Wschodu vs. filozofia Zachodu
Jak podnieść poziom trudności adaptacji anime? Stworzyć live action oparte na japońskim pierwowzorze i umieścić je w uniwersum współczesnego Zachodu.
Takie karkołomne, reżyserskie zadanie jest właściwie zawsze skazane na porażkę, o czym przekonali się m.in. twórcy live action „Dragonball Evolution” (2009). Dzieło Jamesa Wonga pozostaje do dzisiejszego dnia sztandarowym przykładem jednej z najbardziej nieudanych adaptacji anime.
Podobny los spotkał również zachodnią adaptację „Notatnika Śmierci”. Wersja Adama Wingarda okazała się kolejnym rozczarowaniem, pomimo obiecujących efektów specjalnych i Willema Dafoe w roli (głosu) Ryuka. Twórcy amerykańskiego serialu z 2017 roku liczyli na ponowienie sukcesu udanej, japońskiej adaptacji. Problem w tym, że japoński, adaptowany oryginał z 2006 roku (reż. Shûsuke Kaneko) dość dobrze wpisał się w oryginalny klimat serii. Chwalono m.in. dobór aktorów, a Kenichi Matsuyama w roli ekscentrycznego L-a doczekał się nawet nominacji Japońskiej Akademii Filmowej.
5. Zmiany w osobowościach bohaterów
Prawidłowe oddanie charakteru bohaterów może przesądzić o klęsce lub powodzeniu adaptacji nawet wtedy, gdy nie do końca udaje się oddać uniwersum serii. I odwrotnie, live action z wielkim budżetem i obiecującym CGI ponosi porażkę, gdy scenarzyści potraktują charaktery bohaterów zbyt „kreatywnie”.
Tej dość oczywistej pułapki nie uniknięto m.in. przy tworzeniu live action „Ataku Tytanów”. Twórcy kinowej wersji przygód Erena i spółki zaryzykowali licząc na zainteresowanie, które przełoży się na kasowy hit. Film mógł liczyć na solidny budżet, wystarczyło podążać za mangowym oryginałem i znaleźć charyzmatycznych odtwórców głównych ról. W praktyce, o porażce tytułu zdecydowały zmiany pozornie drobne, ale niezwykle istotne dla fana anime lub czytelnika oryginalnej mangi. Fanom Shingeki no Kyojin trudno było się pogodzić m.in. z brakiem kluczowej, charyzmatycznej postaci z kręgu Zwiadowców i zmianą osobowości Mikasy. Dzielna towarzyszka Erena i Armina z twardej wojowniczki stała się nagle “damą w opresji”, wymagającą nieustannego wsparcia innych.
6. „Kreatywne” podejście do uniwersum anime
Jednym ze składników sukcesu animowanej serii jest umieszczenie bohaterów w określonym kontekście historycznym i kulturowym. Pominięcie tego elementu w live action może skutecznie zniweczyć cały klimat serii.
W podobną pułapkę wpadli twórcy adaptacji mangi i anime „Kuroshitsuji” (2014). Japońska manga o charyzmatycznym, Czarnym Lokaju zasłynęła m.in. ciekawym oddaniem estetyki czasów wiktoriańskich. Yana Toboso – autorka mangi – przywiązywała ogromną uwagę do strojów, gadżetów i akcesoriów typowych dla tego okresu historycznego. Podobny klimat udało się stworzyć w anime z 2008 roku. Trudno zatem zrozumieć, dlaczego twórcy live action przenieśli bohaterów serii do współczesnego świata… zachowując przy tym oryginalne kostiumy i staroświeckie gadżety. Fani poczuli silny dysonans, a rozczarowanie dodatkowo spotęgował pomysł reżysera, aby rolę młodego panicza Ciela zagrała aktorka…
7. Efekty specjalne „nie z tej ziemi”
Kiepskie CGI to argument, którym najczęściej posługują się przeciwnicy filmowych adaptacji anime. Na niskich budżetach powstają dzieła z efektami przypominającymi kultowe „Power Rangers”. Plastikowe kostiumy, teatralne walki, scenografia pachnąca „taniością” – to bolączki dotykające głównie adaptacje anime z kręgu fantasy.
Z jednej strony trudno wymagać od reżysera kreatywności, która pozwoli oddać fantazyjne kostiumy, barwne fryzury, efekty godne dobrych gier komputerowych czy dynamiczne walki. Z drugiej strony trudno nie zgodzić się z fanami, którzy udowadniają, że to nie budżet, a pomysłowość decyduje o oddaniu charakteru serii. Dobry przykład to chociażby cosplay – amatorskie projekty fanów niejednokrotnie przewyższają kreatywne wizje reżyserskie trafiające na wielki ekran.
Wygrywa box office
Podsumowanie tego wyliczenia daje dość smętne wnioski. Sympatie i antypatie fanów – w tym ich wyobrażenia odnośnie „idealnej adaptacji” – przegrywają z opcją zarobku na popularności serii. Box office wciąż wygrywa tam, gdzie powinno pojawić się zrozumienie kontekstu, kultury i potrzeb fandomu.
Niektóre mangi i anime nigdy nie powinny być poddane próbom transformacji na live action. A może po prostu muszą poczekać na bardziej zdolnych reżyserów?
Czy istnieją dobre live action na bazie anime?
Na pocieszenie dodajmy krótki spis adaptacji, które zdaniem fanów przynajmniej częściowo „oddały sprawiedliwość” ich ulubionym, mangowym lub animowanym seriom:
- Hana Yori Dango (2005), reż. Katayama Osamu
- Death Note (2006), reż. Kaneko Shusuke
- Nodame Cantabile (2006), reż. Takeuchi Hideki,
- Usagi Drop (2011), reż. Sabu
- Ouran High School Host Club (2011), reż. Han Choru
- Rurōni Kenshin (2012), reż. Keishi Ohtomo
- Ansatsu Kyoshitsu (2015), reż. Eiichiro Hasumi
- Chihayafuru: Kami no Ku (2016), reż. Koizumi Norihiro
- Blade of the Immortal (2017), reż. Takashi Miike
- Boku Dake ga Inai Machi (2017), reż. Shimoyama Ten
0 Comments